Ten pierwszy raz…

5 października 2013, sobota. Pobudka o 7.00. Chcę wyruszyć wcześniej by maksymalnie wykorzystać dzień. Za oknem dość umiarkowanie. 10 stopni ale niebo jest bezchmurne więc słońce pewnie dogrzeje. Wziąłem minimalne ilości prowiantu, litrową butelkę wody, aparat i wrzuciłem do kufra, gdzie czekał już zestaw kluczy, żarówki i zapasowa świeca. Kwestię nawigacji załatwiłem metodą chałupniczą. Atlas drogowy w formie książkowej wsadziłem do prostej koszulki A4, przebiłem ją trytytkami i przypiąłem do kierownicy. Najprostsze rozwiązania są wszak zawsze najlepsze. Mogę powiedzieć że system sprawdził się przez całą drogę.

DSCF0540

Jeśli chodzi o ubiór: jestem przeciwnikiem jazdy w szortach i krótkim rękawku ale nie popadam znów w skrajność wydając masę forsy na markowe kombinezony itp. Kask to prosty integralny model LS2 – jakieś 160 złotych. Rękawice to Redline’y SP5 które też upolowałem na allegro za coś w okolicach stówki. Do tego wzmacniane dżinsy, które gdzieś się zawsze walały, adidasy, golf i skórzana kurtka – ot, cały zestaw przeciętnego motorowerzysty.

jeleń

Aby nie szaleć na jeszcze niedotartym motorze, na cel wybrałem miejscowość Jeleń. Dystans to jakieś 60 km w jedną stronę. Moto sprawdzone dzień wcześniej więc mogłem wyruszać bez zmartwień. Już tylko tankowanie na najbliższej stacji w sąsiedniej Mogielnicy (paliwo prawie po 6 złotych: „Panie, lej za 2 dychy, nie więcej”) i w drogę. Faktycznie, robi się coraz cieplej – pogoda wprost idealna do jazdy. Mijają kolejne kilometry. Przejeżdżam przez Nowe Miasto nad Pilicą. Nieco dalej widzę cmentarz z wydzielonymi miejscami parkingowymi przy drodze. Zjeżdżam na kontrolny postój. Silnik tylko lekko ciepły, olej bez zmian, można jechać.

Dalej droga nie jest już taka gładka. Długo mówiło się o remoncie tego odcinka ale na gadaniu się skończyło. Kocie łby, dziury, kamienie. W końcu jednak zostawiam za sobą ten koszmarek. W jednej z mijanych wiosek porozstawiane stragany – jakieś wiatraczki, zabawki, policja zatrzymuje kierowców. Przejechałem obok, mnie nie zatrzymali… Zmienia się krajobraz – zamiast pol dookoła lasy. Ruch niewielki, tylko cieszyć się jazdą. Dojeżdżam do Inowłodza. Znajduje się tu zamek zbudowany w ok. 1360 roku przez Kazimierza Wielkiego. Zwalniam szukając jakichś wskazówek, w końcu znajduję strzałki pod znakami. Przy zamku samochodów masa więc korzystając z niewielkich gabarytów parkuję przy jakimś podwórku.

DSCF0519

Wstęp na zamek jest wolny. Gruntownie odrestaurowano go w ostatnich latach a do zwiedzania został otwarty niespełna 4 miesiące wcześniej. Wrażenia? Z pewnością nie jest to miejsce, do którego musimy koniecznie zajechać. Lepiej traktować je jako przystanek w dłuższej trasie tak jako i ja to uczyniłem. W jednym z pomieszczeń odbywają się cyklicznie jakieś wystawy – wtedy również ale w tym momencie w środku była cała grupa obcokrajowców więc, oh well, wymknąłem się po angielsku rzucając tylko okiem.

DSCF0520

DSCF0508

DSCF0510

DSCF0512

DSCF0515

DSCF0514

DSCF0517

Silnik zdążył ostygnąć więc ruszyłem dalej. Brakujące 10 kilometrów minęło jak z bicza strzelił i dotarłem na miejsce. Kto będzie chciał zwiedzić to miejsce niech dobrze zwraca uwagę bo drogowskaz znajduje się tuż przy samym zakręcie. Przy większej prędkości łatwo przejechać dalej. Dojazd jest całkiem niezły – żadne tam leśne dukty, zwykła asfaltowa droga którą można dojechać pod sam kompleks.

DSCF0521

W tym miejscu mała dawka historii. Dowództwo niemieckich wojsk wyznaczyło pobliską Spałę na stanowisko dowodzenia armii „Środek” w planowanej operacji „Barbarossa”. Dla potrzeb dowództwa w Konewce i Jeleniu zbudowano dwa bliźniacze schrony kolejowe które miały za zadanie zabezpieczenie przed nalotami pociągów specjalnych będących mobilnymi centrami dowodzenia. Schron w Jeleniu ma 354 metry długości i jest niecałe 30 metrów krótszy od swojego bliźniaka. Co ciekawe nigdy nie zostały użyte zgodnie z przeznaczeniem.

W porównaniu z bunkrem w Konewce który trafił pod opiekę ludzi z pomysłem ten kompleks został pozostawiony sam sobie. Stał się miejscem spotkań miejscowej młodzieży a nawet bezdomnych. Stąd też w tunelu leży pełno rozsypanego szkła po butelkach. Zostawiłem Rometa przy wjeździe i poszedłem przyjrzeć się wnętrzu. Wszystkie pomieszczenia zostały oczywiście do tej pory ogołocone przez złomiarzy ale magia tego miejsca jest ciągle żywa. Łatwo sobie wyobrazić jak pociąg sunie po torach w głąb ciemnego tunelu. Mając na uwadze złą sławę miejscowych gości nie zaryzykowałem zwiedzenia wszystkich korytarzy i pozostawienia Zetki samopas na dłużej i ograniczyłem się tylko do bliższej części. Nieco dalej od bunkra znajduje się cały zespół budynków pomocniczych a pośrodku wielki plac wprost wymarzony do biwaku.

DSCF0522

DSCF0524

DSCF0525

DSCF0529

DSCF0523

DSCF0530

DSCF0533

DSCF0534

DSCF0539

DSCF0536

Otworzyłem kufer, wyjąłem żarcie, plecak pod tyłek i usiadłem się pożywić. Jeszcze się dobrze nie najadłem kiedy dobiegł mnie ryk motocyklowych silników. Na plac wjechało kilkanaście motorów – ścigacze, choppery – bez ładu i składu. Rozstawili się tyralierą. Krótka gadka – kto, co, jak… Panowie byli właśnie w drodze na jakiś zjazd w Konewce, rzucili tylko okiem na kompleks, stwierdzili „nic ciekawego tu nie ma” i pojechali dalej. Ich strata… Nasyciłem zmysły widokiem zieleni, obłaziłem resztę pomieszczeń. Na zegarku prawie 15-ta, dzień już nie taki długi więc czas na powrót. Wyjeżdżałem z żalem. Fajnie byłoby tu przyjechać choćby niewielką grupą latem, rozbić namioty, polowa kuchnia – te rzeczy… A tu jesień, bliżej końca sezonu niż początku i jakiś taki ogólny niedosyt. Zresztą my tu gadu gadu a na liczniku 1000. Zatrzymałem się przy przystanku autobusowym, sprawdziłem wszystko raz jeszcze. Ni z gruchy ni z pietruchy słyszę nagle chrapanie. A że przystanek miał formę niewielkiej budki to zaglądam do środka a tam znużony wędrowiec zasnął przy butelce. Nie przeszkadzając w drzemce odjechałem z miejsca zdarzenia. Już bez żadnych ograniczeń, jadąc 60-65 km/h właśnie po jakiejś godzinie dotarłem z powrotem do domu. Silnik gorący ale nie dziwię się – pierwszy raz powietrzak na tyle dostał w palnik że miał prawo się zagrzać.

Przejechałem raptem 120 km w obie strony, żadna egzotyka ale tego dnia złapałem bakcyla. I wiedziałem już że przebyta droga będzie się stopniowo wydłużać i wydłużać aż wreszcie odkryję…

…samego siebie.

Ten pierwszy raz…